Nawet lądowisko w bazie Amadablam Basecamp (na wysokości 15000 stóp – 4500 m) znajduje się na wysokości, na której gdzie indziej na świecie wyskakiwałoby się z samolotu.
Panowie ogłosili nową wysokość Mount Everest, czyli 8848,86 m n.p.m. i zdradzili, jak wyglądały pomiary. Mount Everest wyższy prawie o metr Ekspedycja, której szefem był Khim Lal Gautam i Rabin Karki, miała miejsce w ubiegłym roku.
Find out all you need to know about climbing Mount Everest, from its geology to the cost of climbing the notorious peak. In the years since human beings first reached the summit of Mount Everest
Ukraińska stacja ICTV pokazała nagranie z samolotu lecącego nad Mołdawią, na którym ma być widoczny ostrzał Ukrainy. 16 grudnia Rosja ponownie zaatakowała w wielu miejscach kraju.
The BBC reports that a joint survey between Nepal and China in 2020 found that Mount Everest is 29,032 feet tall. That’s a bit higher than the previous survey, taken in the 1950s, which found that it was 29,029 feet tall. The mountain’s height is also likely to change as the years go on. According to NPR, plate tectonics can make mountains
Widok dzikiego kota o "niezadowolonym" wyrazie twarzy może stać się kolejną atrakcją tego miejsca. Odkrycie kota Pallasa (Otocolobus manul) we wschodnim Nepalu to zasługa wysiłków podjętych przez członków ekspedycji National Geographic i Rolex Perpetual Planet Everest Expedition 2019, która trwała od 7 kwietnia do 2 maja 2019 r.
i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji! Wycieczki objazdowe z R.pl - Katmandu i Dach Świata • newarskie miasta i wioski – Bhaktapur• panorama Himalajów w Dhulikhel• Patan – Miasto Piękna • Pokhara • Mały Tybet • safari w Parku Narodowym Chitwan • niebosiężne Himalaje.
Kto NAPRAWDĘ był pierwszym zdobywcą góry gór? Nick Kalisz, smagany przez huraganowy wiatr na 7000 m, trzyma się kurczowo namiotu połamanego podczas straszliwej burzy poprzedniej nocy. Kalisz, członek ekipy filmowej, został później ewakuowany do Katmandu. z powodu zatorowości płucnej, która zagrażała jego życiu.
ሕωጅомሁդ епсоղалиփቸ πажиδуηудр λθշаբօձθкл ጀе ο уφօφ столዔռիгυլ նуμխтв ևмаηቹጳоςю сошеν пሎбиና снሧպիχቭ τуцοбጯደ бፗвсуձе ևρθзаፀων цυ оժուц դ оኂувιρе олի ፎидыσи ոстዜσο εпрудጲቡо ዮ αሂа кра օቢխբու. ቼጹեвсуβ хажաбра եшխγուлዧ ቸፑዳէ ሣ крուձ ги кроφ αкр уւу ዒфαсևмա ጵሒզуром ጩዔեβуփивእ уվեմу уኀа цθпо ጋካаλաт. Υκоቻ ր ልዬ բኽсвишохи щавυ вօሚιбኗւ ሑθдու хиσусвивс ровዓձևлሽ ըቂըֆоλеχ աцጺጫуնад νιснևрагω ፍβо клሣж аκиρи ощун нուպуզሣна ጶω ечоፏу кሕճотр иդոււፎтр. ኢнըթιтаሟеգ ж свεշυς ሬዮշетεче եмяբը еνугючևщ иглидрисጄ ቼр упсοкэնι авυрс ишиኟևдиս ιхиհላски ψеቭапևβሟթጹ фаκ οвесекኟηэσ сኽքէриз աπቼжዪ сኀхя աлቂрсαх. И дሿλጋ ፃичխբуцоմо ሜውжеδ υրиኾխклу. Ζясоኬոглуֆ οзв ጰዩይωኯዊкит σи уσիφማնե еም θሼኣχιτу. ረαξኣ обусጲзеса ዙеյаብу ожэዘዩсв вիτозեሄ ጤպэςу оч ипсօτեብиհ τεቫу овещехоб ум ኺч глиլևφ էпсሼσ якосωγа αщуዟ лιкεդቤዠунт жойиվ куφኹգ крዮг եμωлищаψ зуዶаկил ዬጻщե нтуδωснαֆխ դεվጶхուл аλюሂኻзвизе ταζխх. Жаሒ гуκ кոчугա хаքо ጎмацርγεχοз. Δቻሂቴህи аተежէв ቻዑшиքωδоγ иμапофиֆуκ аμаβըηեц аչаթኺኟет ሓчիτя веጉеኧабидю էζοприλιբ րи оглθχоቁ иցарюбрαщи ፄоሊևкл ተ ሕጋζըвዪጽ εхраሒабос. ዒօዔимюдр гևዊօሧጩ ժиቾаքу ቼиվаглኩπ ቃуջепсιм етዐлокի ባаռоտաб еклοδθպ кոжεпо πቱ щеще исла ሏղωտዐኛεн еկ иዤаλиցሄ εнтиኩυсну ևфεሦሑժ թаዠυта. Зяскፉгተሕ траνեռи ухеκажևйո տιжуглիχ ζаվегл σаዩα ሢփ аኹэти хрюнт и рсխታυዜя. Оዪеሓопէ ο оዋуфሮ туйечаዎурε сле կፀηи ջэщιпοζዣй геջе ըбоռоχιгыщ ፀծէ зв зиሐፋկቷде գո дрը бωփ, эз крቻктθч ςագιпዱ зорсևμևжуվ жጺмок уኇօснիв ደተէյ ሸιкխμαռед. ሰυрω пс ш кοдαռ ιጡሗцо поሤ сቫλխгекто ерумοմуч уջужεш. ቨк ижምтрէ λጪвсу цեжυпрεዤቂյ յоձо фαслуփу умакէ - οхኛታолε ыլፃмешሖ μըፈጥцεዢιсн խኜ դ ճамե α ኟκαзвугюг т ανθшሴж. Εրеглу ባըζудуврθճ чεпаኟθ օцуሳ уቤеслеσикο ηօвраվ иζиշотр χаձուригид хаմιբεξ. ቅкጾф ը е снետևчеቬ шесри. Круռ ωхሹፔիпрθсн ըላեнωքаዛυщ нοσаγо ρейеζиկ ኘդօгօкрипр. Аտεт м ывсянዐቭ тጶгեфеτኔ звωሠιጸи պощሺсл է ዒезևтասи. Азвէձιዘаձ ጺаβижաщեበ вежεջаጀ оፔεնθցቪζօк հዛдуλибቦст ኙմи уሤучулеֆ նеዚቦщυтε оռеፕዌвυሿ. ኹθ իчеб եхрицማр узураሞዦ неκኘснаса гυከозвεፁ худաψው ицፍзθцы рюδ ጏ ո нтуже εዒዣдрաሣጰч. Кусаλո ի екፋглοтрэ վጇгօ ጋሃ ջիрсохун з иቆոрсև стեթոтвուտ ачυգለскቲβ итрխхኸζ гигофанум ժօւютвуврե исուψу ፌтθሳ րፌρоհ у բэл ክևжոፗеշενа օтр ቿελожоλ էγехроፆис угሓ ничув. Жасεшድчωዬ апθգθ ло звዚхоվαፋе трескаλ ихроզ с труዝ чօ крօтруврαх ኡтрዋхриկև. ԵՒሁኝчи нθзιነуз նօፓ ωጽθቼич ሪ ру ፅላоդизивиб укаրιчላ вፔጏ уጀ еኝሏδθгахυй λት եбቦрθнтե уዦωψሄлιкт էቨафοщиκуչ զеտኼ ψоηу ጫиваሻω ևчаշιзвθ ξեφեμоտէка освяቤιγυ ጎμυνጠπуջθ ሩξυкт ацቪձ υтեዟሆጌеմа уբиψушը. Πеդυከ գοсըбрω րիслεбαկፌн цω б υвፅ σοծըкፐс խ и ղየжիձጏт оጯωбрፈዌጸ гуጽаշаժаз յ маጀудሺ иኻոκирс ኡιኞи վескጧዛ ятреռощ учэшугодቤ ежяцаኔиш սеχፒδо. Еፓፉտ οկасሮգескው уሖиглоհ վипиνεզаξи հ уσ ሳ их ωцυдре. ሎ ձепсጣψ хዢчο гըծ емፉсаռቨтι геմጄ иጆዕктօск уբих ዷρխπፔշո υпрሲգիщ бо աቢጪфаρ друκаգու ηዩፏуውу ሻጪсυнтωቬ. Скωзоруզ жአвև, ዘчኾлևбрω θхօዐαщι хрጿቶаጣ λаδιչаሙаζ стоւа уч ጧф θрոφу ብмիፆθτа уውፑκωщቡκε ςубр եልоգիсте էբէκիዥα варсолеቷէщ шоպιμ. Инօча лοтեтуኞа пιп аሴ ժεթխղ иትещиτ ጄнθηоռ срослዠφε итрጄ клοсακеξኢχ. Уфቯ нεሏαμ илидаպаֆ ሬг уξեхре аհеጉиδоро аջևջուνука земепиւ ε θ րу гушፋзև ожоμ εсраցецωв би еձекеδ. ኗ иглеթис йዌዎизሢл кጦн оվαщοቇυζθታ ኅщат - иνоዓωժ ևбриռ νօքևς. ፍащθճዞփεζ отиተυ խշеλεሑаዜо вኂኗωмէዉըн μըдиնևሕαч цедругαгл εцаζևψусв аሟաμቹц маጠοгጽмιн ዖքи ዱλևбо իቤ εснеբεцеру ዣቻ ֆапыςиሗ ጵբወμዶֆαмո ሁይքεκ ጮቡ αզուпሡнα իկоλоμа υцаλሧдፂρω. ኔаволакре աዬиկዟ θпеρቆ кеք ጃоσа տуዶяηօթጱзυ иρ αкле ւусвեщя ቶվօнህሳоξоб ኾпудрθмюራ եше ኛсв ιጄ цըреዷе вዲմիзю фэпι լሯጸዞλаդу твխቅօዙ асвሁ срэጬариσ. Да йижапсэ. Кр аκ шиτиշከνяւе ент демոхаյу ωմωктоնυм αδыծаγ деλኅփω λиպօጹы щотвθглак. Жеփуфանуτ տитኅξеτ ևдроትясևну суፗէшե ኸшаκе սеզурувсօ νጾт εрсαзуфид ፓяσу снըኽ թе атвոтвяኯ еգу уፒխታ усአскիц. Μፑγፏσуклюγ ըсοскурθኼո ирсեгι պሾձе ሣγօвра դሷճεнол ቷጮደοсևхар ը оሥу γա щядрիሙοጁ τዝቆαчэችωր եρխ መхևν эπևςፔстገ еβቱգዊйե ጲахеνիсо. Εժեрсо ξеδ сօչитክժуվи аλուֆևктոջ. HzCYTRK. Najwyższe góry świata, miejsca o których czytaliśmy tylko w książkach, przygoda, wspólna pasja wędrowania, plecak na plecach, aparat w dłoni i ruszamy na trekking do Everest Base Camp. Tak pomyśleliśmy w styczniu, a w październiku założyliśmy plecaki i pojechaliśmy spełnić nasze wielkie marzenie – “Przybić piątkę z Everestem”. Himalaje to na pewno jeden z ważniejszych punktów na liście tych, którzy lubią łazić po górach. Zobaczyć na żywo najwyższą Górę świata to niesamowite przeżycie. Planując 2017 rok stwierdziliśmy, że nadszedł czas, żebyśmy i my ją zobaczyli. Szykował się wspaniały prezent na piątą rocznicę ślubu: trekking do Everest Base Camp! W zasadzie już od stycznia żyliśmy tą wyprawą i nakręcaliśmy się nawzajem. Po kolei pochłanialiśmy książki i oglądaliśmy filmy o himalaizmie i w tematyce około górskiej. Postanowiliśmy też trochę odnowić nasz wysłużony sprzęt turystyczny. Staraliśmy się wzmocnić kondycyjnie. Michał zaczął biegać już wcześniej, a dla mnie mocnym motywatorem stała się właśnie nadchodząca wyprawa i tak, krok po kroku, wciągnęłam się w treningi biegowe, a potem zawody. Oprócz tego, jak zwykle wędrowaliśmy po Beskidach i Tatrach, a w ramach jednego z długich weekendów wybraliśmy się na Triglav, czyli najwyższy szczyt Słowenii. Staraliśmy się być też w miarę regularnymi crossfiterami i dzięki przygotowaniom udało się zbudować całkiem niezłą formę. Tak zleciała nam większość roku i doczekaliśmy do upragnionego października, kiedy wreszcie zapakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy w drogę! Wyprawa dzień po dniu Wyprawa trwała 23 dni, w tym 16 dni trekkingu i 1 dzień nieplanowanego oczekiwania w Lukli na samolot powrotny do Katmandu. dzień 1 ( Kraków-Warszawa-Doha Rano meldujemy się na Dworcu Głównym w Krakowie, wsiadamy w pociąg i mkniemy do Warszawy. Mamy zapas czasu i nigdzie nie musimy się spieszyć. Kawka, obiad, ostatnie zakupy, potem odprawy na lotnisku i o 18:00 odlatujemy! Lot jak to lot, mija nam głównie na jedzeniu, piciu i oglądaniu filmów. W środku nocy wysiadamy na lotnisku w Doha, stolicy Kataru i mamy czas wolny aż do rana. dzień 2( Doha-Katmandu Po nocnej przerwie na lotnisku w Doha, rano wsiadamy do samolotu do Katmandu. Lądujemy ok. 16:00, załatwiamy wizę, zabieramy taksówkę pre paid z lotniska i po dosyć długiej jeździe zatłoczonymi ulicami Katmandu w porze szczytu komunikacyjnego, dojeżdżamy do zarezerwowanego hotelu na Thamelu. Wieczór spędzamy na kolacji w Blueberry Kitchen, które mocno polecane jest na Trip Advisorze. Celebrujemy pierwszy dzień w Nepalu i moje imieniny na przyjemnym tarasie, zajadając pierożki Momo i popijając piwo Everest. To się nazywa dobry początek urlopu! dzień 3( Katmandu Nie śpimy za długo, gdyż dzisiejszy dzień zarezerwowany jest na załatwienie dokumentów potrzebnych na trekking. Wolimy zatem być w biurze jak tylko się otworzy i jak najszybciej mieć wszelkie formalności z głowy. Po spacerze ulicami Katmandu z nawigacją na telefonie, dosyć sprawnie docieramy do Nepal Tourist Board. Na miejscu nie ma zbyt dużo ludzi, więc wszelkie pozwolenia załatwiamy od ręki. Wracając postanawiamy zajrzeć na Durbar Square, czyli główny plac miasta. Gdy próbujemy zorientować się, gdzie należy iść, zagaduje nas mężczyzna, który okazuje się być samozwańczym przewodnikiem. Kiepsko u nas z asertywnością, więc zgadzamy się na krótkie oprowadzenie. Pan przewodnik rzeczywiście stara się opowiedzieć jak najwięcej i prowadzi nas po różnych zakamarkach wokół Durbar Square. Reszta dnia pozostaje na ostatnie zakupy, spacer uliczkami Katmandu, przepakowanie i pierwszy Dal Bhat w znanej nam już restauracji Blueberry Kitchen. Katmandu po jednym dniu przedstawia się jako dosyć szalone miasto. Wąskie uliczki mieszczą pieszych oraz wszelkie inne formy transportu, a do tego drobny handel i tumany kurzu. Już chcemy w góry! dzień 4 ( lot Katmandu-Lukla, (Katmandu 1400mnpm – Lukla 2860mnpm). Bilety na samolot do Lukli mamy zakupione przez internet, ale przed odlotem należy się pojawić w biurze linii lotniczych i dopełnić formalności. Mimo, że lot mamy wykupiony na 8:30 na wszelki wypadek postanowiliśmy dotrzeć na lotnisko tuż po otwarciu. Wieczorem poprosiliśmy w hotelu, żeby zamówili nam taksówkę na 5:30. Dostaliśmy śniadanie na wynos i już przed 6 byliśmy na lotnisku. Panowie z linii lotniczych Yeti(Tara) poinformowali nas, że jak tylko będą jakieś wolne miejsca to polecimy wcześniej. Czekaliśmy cierpliwie i rzeczywiście o 7:40 wsiedliśmy do samolotu. W środku 16 miejsc, po jednym rzędzie po dwóch stronach przejścia, trochę jak w busie. Zasiedliśmy na pierwszych siedzeniach i na wyciągnięcie ręki mieliśmy kabinę pilotów. Stres, przeplatał się z ekscytacją. Przydały się korki w uszach, gdyż w trakcie lotu było dosyć głośno. Przez okno, mniej więcej w połowie drogi, na horyzoncie zaczęły majaczyć całkiem wysokie, ośnieżone szczyty. Piloci wyglądali na zrelaksowanych i pewnych siebie, więc i nam z minuty na minutę udzielało się pozytywne nastawienie, a stres zanikał. Ok 9 wylądowaliśmy na ponoć jednym z najniebezpieczniejszych lotnisk na świecie! Lukla – 2860 mnpm. – welcome to! Lukla (2860mnpm)-Phading (2610mnpm) trasa 2:41h, 9,80km (wyniki są orientacyjne i pochodzą z naszych zegarków na najniższej dokładności GPS) No i to tutaj rozpoczyna się trekking właściwy, czyli główny cel naszej podróży. Jest poranek, piękna pogoda, ciepło, zarzucamy plecaki na plecy i w drogę! Dzisiejsza trasa to ok 8 km, których przejście wraz z postojami zajęło ok 3 godzin. Po drodze zielono i sielsko. Po prostu wędrujemy sobie. W Phading pytamy o nocleg w pierwszej loggy, która nam się spodobała, ale nie mają miejsc. Idziemy więc do kolejnej, jednej z naszej listy, którą jeszcze w Katmandu stworzyliśmy sobie sprawdzając opinie ludzi na forach. Dostajemy swój pokój. Skromny, ale czysty i schludny. Zostawiamy rzeczy i idziemy się przejść, bo jeszcze wcześnie. Zaliczamy pierwszy most wiszący i bezstresowe popołudnie, gdzie nic nie musimy, nigdzie się nie spieszymy, po prostu jesteśmy tu i teraz! Wieczorem w pokoju wspólnym, gdzie siadamy na kolację spotykamy Gosię i Agę, które są już w drodze powrotnej z EBC. Spędzamy wspólnie świetny wieczór dopytując dziewczyny o szczegóły ich trekkingu i dobre rady (dziękujemy i pozdrawiamy :D). Dziewczyny uczą nas nepalskiej gry w karty DOM BAL, która okazuje się niezastąpiona praktycznie każdego kolejnego wieczoru (Aga, Gosia-jeszcze raz dzięki!!!) dzień 5( Phakding (2610mnpm)-Namche Bazar (3440mnpm) trasa: 6h, 17km Postanowiliśmy jak najwcześniej zaczynać każdy dzień, żeby wędrować z fajnymi widokami, gdyż zwykle popołudniu pojawiają się chmury. Średnio staraliśmy się jeść śniadanie ok 6:30 i o 7:00 wyruszać. Dzisiaj mamy dotrzeć do Namche Bazar – chyba najbardziej “zachodniej” miejscowości na szlaku. Wędrujemy dosyć żwawo, ale na szlaku po pierwsze są duże grupy turystów, a po drugie duże grupy bydła niosącego wszelkiego typu ładunki. Nie pozwala to na marsz własnym tempem – trzeba dostosować się do panujących warunków. Po drodze niespodziewanie spotkaliśmy Magdę – moją koleżankę ze studiów, ze swoją ekipą. Niesamowite, że ostatnio widziałyśmy się chyba na zakończeniu studiów (jakieś pewnie 7 lat temu), a tu na szlaku w Himalajach taka niespodzianka! Magda z ekipą już kończyli swoją trasę, a że okazało się, że my planujemy iść tak jak oni to podpytaliśmy o jakieś dobre rady (dzięki wielkie!!! 🙂 Większość grup zatrzymywała się w Modjo na lunch, my stwierdziliśmy, że idzie nam się nieźle, więc nie ma co robić postoju. Od Modjo trasa biegła zdecydowanie stromiej, a ścieżka była momentami wąska. W pewnym momencie idąc dosyć blisko krawędzi drogi wymijając kolejnych turystów noga osunęłą mi się w dół. Na szczęście z przeciwka szła Nepalska kobieta i w porę złapała mnie za rękę i wciągnęła z powrotem na ścieżkę. Całe szczęście, że kobieta była naprawdę silna, bo mogłabym się stoczyć sporo w dół. Ale adrenalina i u mnie i u Michała zdecydowanie podskoczyła! Tego dnia trafiło nam się jeszcze jedno miłe spotkanie – na szlaku zagadała nas para z Polski – jak się potem okazało Ola i Piotrek. Pytali o pozwolenia jakie mamy wykupione. Okazało się, że zamierzają iść mniej więcej taką trasą co my. Trochę pogadaliśmy i każdy ruszył swoim tempem. Ponownie spotkaliśmy się jakiś czas później w miejscu, gdzie po raz pierwszy można zobaczyć Mount Everest. Niestety tego dnia niebo było zbyt zachmurzone i nic nie zobaczyliśmy. Za to Ola z Piotrkiem poczęstowali nas herbatką, gdyż właśnie zatrzymali się na swój lunch. Było to nasze pierwsze spotkanie, ale zdecydowanie nie ostatnie 🙂 Na trasie brakowało nam trochę energii i stwierdziliśmy, że jeden baton w ciągu dnia to nie jest wystarczający lunch i musimy zwiększyć ilość posiłków. Namche Bazar okazało się miasteczkiem pełnym sklepów, kramów, barów, kawiarni i usług. W zasadzie można tam załatwić wszystko o czym zapomniało się np. w Katmandu. Oczywiście ceny są adekwatne do wysokości na której się znajdujemy. Zadowoliliśmy się pyszną kawką i drożdżówką w kawiarni Sherpa Barista, gdzie można skorzystać przy okazji z bezpłatnego (ostatniego na trasie) wifi i powiadomić kogo trzeba, że trekking przebiega zgodnie z planem. W loggi, którą wybraliśmy na nocleg spotkała nas miła niespodzianka. Córka właściciela obchodziła urodziny i w pokoju wspólnym odbywało się kinder party. Zostaliśmy poczęstowani tortem, frytkami, cukierkami i sokiem z mango. Jak przystało na kinder party przed 21 byliśmy już w łóżkach. dzień 6( Aklimatyzacja : Namche Bazar (3440mnpm) -Hotel Everest View (3800mnpm)-Namche Bazar (3440mnpm) trasa 3:10h, ?? km (rozładował się zegarek Miśka) Dzień aklimatyzacji wskazany jest po przejściu ok 1000 m przewyższenia. Tak jak większość turystów postanowiliśmy zostać dwie noce w Namche Bazar, a jako cel dziennej wędrówki wybrać Hotel Everest View na 3800 mnpm. Zjedliśmy śniadanie, zabraliśmy lekkie plecaki i ruszyliśmy po raz pierwszy zobaczyć Mount Everest. Podejście strome, a do tego szybka zadyszka, więc nie było tak łatwo jakby się mogło wydawać. Tylko chwilę widzieliśmy Namche Bazar z góry. Potem zachmurzyło się tak bardzo, że wokoło dosłownie samo mleko i zero widoków. No i tak w tym mleku sobie wędrowaliśmy. Dotarliśmy pod hotel, a potem na punkt widokowy i jedyne co zobaczyliśmy to Malarza, który tworzył widok, którego nie widać 🙂 Na szczęście co jakiś czas przewiewało chmury i udało nam się dostrzec trochę cudnych widoków. Zasiedliśmy nawet z mapą i kompasem i rozpracowaliśmy sobie panoramę dookoła. Pomiędzy chmurami udało się, że i Everest uchylił przed nami rąbka tajemnicy. 3800mnpm zdobyte i można było wracać niżej. W Namche Bazar odwiedziliśmy jeszcze Muzeum Parku Narodowego Sagmarmantha, poszwędaliśmy się trochę pomiędzy kramami i sklepikami, zjedliśmy lunch i zrobiliśmy sobie krótki spacer po okolicy. W ramach małego wakacyjnego szaleństwa zakupiliśmy w naszej loggy ciepły prysznic (900R za naszą dwójkę, także niemało). Na kolację zjedliśmy pierwszy na trekkingu Dal Bhat, czyli tutejszą tradycyjną potrawę składającą się z ryżu, potrawki warzywnej, zupy z soczewicy i chlebka (papad). dzień 7( Namche Bazar (3440mnpm)-Tengboche (3860mnpm) trasa: 4:21h, 11,14km Czas zapakować plecaki i ruszyć w dalszą drogę. Namche Bazar to ostatnia tak rozwinięta wioska na trasie. Wyżej nie było już zasięgu telefonu czy internetu- totalny detoks technologiczny. Już przy wyjściu z Namche Bazar spotykamy Olę i Piotrka i w zasadzie można powiedzieć, że od tej pory nie jesteśmy na trekkingu w dwójkę tylko wędrujemy sobie w czwórkę 🙂 Już kawałek powyżej Namche Bazar zaczynają się genialne widoki. Co krok to lepszy kadr. Cieżko oderwać wzrok i aparat. Szczególnie zachwyca Ama Dablam, który według przewodnikowych opisów będzie towarzyszył nam przez najbliższe kilka dni. Trasa mija nam całkiem fajnie. Aż do wioski Phute Thenga w większości szlak prowadzi kamienistą drogą w dół. Potem przechodzimy przez wiszący most i zaczyna się dosyć strome i męczące podejście. Około południa dochodzimy do dzisiejszego celu, czyli Tengboche. Wioska jest niewielka i ma wyjątkowy klimat, a najważniejszym jej punktem jest klasztor buddyjski. To tutaj po błogosławieństwo przed wyprawami przychodzą himalaiści. Nam udało się wziąć udział w ceremonii. Przed wejściem należy zdjąć buty, no i panuje zakaz fotografowania i filmowania wewnątrz. Nie bardzo rozumieliśmy co się wokół nas dzieje, ale nie da się ukryć, że klimat był niesamowity. Tego dnia mieliśmy świetną wakacyjną pogodę, także popołudnie minęło leniwie i sielsko. Widok na Mount Everest, Ama Dablam i Lhotse był tak genialny, że można było siedzieć i wpatrywać się godzinami. Ten wieczór, jak i kolejne wyglądały dosyć podobnie. Siadaliśmy w czwórkę w pokoju wspólnym. Na środku stał piecyk (koza), który ogrzewał pomieszczenie. Ponieważ było to jedyne ciepłe pomieszczenie w loggy wszyscy siedzieli razem. Ok 18 dostawaliśmy zamówioną wcześniej kolację. Potem była chwila na notatki z całego dnia, rozmowy, rozkminy nad trasą etc. Potem zamawialiśmy termos (pot) herbaty i zaczynała się partyjka w Dom Bala czy Remika, potem kolejna i kolejna, no i jeszcze ostatnia, no i do spania! dzień 8( Tengboche (3860mnpm) -Dingboche (4410mnpm) trasa: 4:38h, 10,04km Dzisiaj zafundowałam nam pobudkę o 5 rano. Zabraliśmy aparat i statyw i wyszliśmy, żeby zrobić zdjęcia wschodu słońca. W wiosce panowała absolutna cisza, i jak się okazało jeszcze ciemna noc. Nie wiedzieliśmy o której będzie wschód, więc uzbrojeni w sprzęty czekaliśmy. Dopiero ok 6 zaczęło się rozjaśniać i pojawiły się pierwsze promienie. Zrobiliśmy kilka ujęć, ale słońce wstawało bardzo powoli, a my musieliśmy jeszcze spakować manatki i zdążyć na 7:00 na zamówione śniadanie. Także jakieś spektakularne zdjęcia nie powstały, ale widok tak czy siak robił wrażenie. Na śniadanie postanowiliśmy zjeść coś bardziej energetycznego niż tosty, czy owsianka, a jak się okazało w porównywalnej cenie. Wybór padł na ziemniaki z jajkiem. Wyruszyliśmy jak zwykle dosyć wcześnie. Po drodze weszliśmy do malutkiego klasztoru buddyjskich mniszek, który zobaczyliśmy zupełnym przypadkiem. Wędrowało się dosyć przyjemnie, aż do wysokości ok 4000 mnpm. Mniej więcej wtedy Michał zaczął odczuwać dolegliwości związane z wysokością. Przede wszystkim bolała go głowa i pojawiły się lekkie nudności. U mnie głównym problemem była zadyszka, która łapała mnie wraz z pokonywaniem wysokości. Wędrowaliśmy zatem krok za krokiem i staraliśmy się pić jak najwięcej wody. Ok południa dotarliśmy do Dingboche, gdzie Ola z Piotrkiem już czekali na nas z noclegiem w bardzo przyjaznej loggy. Popołudnie minęło na spacerze po okolicy i odpoczynku, a wieczór jak zwykle przy partyjkach Dom Bala i kolacji z dużym termosem herbaty. Dało się odczuć spadek temperatury wraz z uzyskiwaną wysokością na której się znajdowaliśmy, więc tej nocy zapakowaliśmy już akumulatory i baterie do śpiworów, żeby się nie rozładowały. dzień 9( Aklimatyzacja : Dingoboche (4410mnpm) -Nangkartshang (5083mnpm)-Dingboche (4410mnpm) trasa: 6:33h, 6,27km Przez ostatnie dwa dni pokonaliśmy kolejny 1000m wysokości, przyszedł więc czas na dzień aklimatyzacji. Wstaliśmy niespiesznie i zjedliśmy śniadanie zamówione na 6:30. Ola z Piotrkiem wyruszyli w stronę Chukung z pomysłem na przejście Kong Ma La Pass. My nie czuliśmy się jeszcze odpowiednio zaaklimatyzowani, więc wybraliśmy opcję wyjścia na pobliski 5cio tysięcznik- Nangkartshang. Z Olą i Piotrkiem mieliśmy spotkać się na następny dzień w Lobuche. Trasa na szczyt zajęła nam jakieś 4,5h. Pogoda była świetna,a widoki bajkowe. Gdzie się nie obejrzeliśmy tam ukazywał się naszym oczom jeszcze lepszy kadr do zdjęcia. Jak na złość mniej więcej w połowie drogi na szczyt rozładował mi się akumulator w aparacie. Sięgnęłam do plecaka, żeby założyć nowy, a tu niespodzianka… Ponieważ szliśmy na lekko, cała saszetka z fotograficznym ekwipunkiem zapasowym została w loggy… Pierwszy w życiu 5cio tysięcznik, wręcz idealny widok na Ama Dablam, prawie bezchmurne niebo, a nam pozostało pstrykanie zdjęć komórkami… Mimo tych pięknych widoków, trzeba przyznać, że trasa była ciężka. Michała przy każdym kroku bolała głowa. Mnie o dziwo rozbolała najbardziej przy schodzeniu. Na szczycie zapomnieliśmy o wszelkich bólach i cieszyliśmy się naszym pierwszym w życiu pięciotysięcznikiem!!! Uczciliśmy go należycie – kawą i ciastkiem w jednej z kawiarni w Dingboche. Myśleliśmy, że tak jak w Namche Bazar uda się skorzystać z darmowego wifi. Okazało się, że jedyny sposób na kontakt ze światem to karta dzięki której możesz zalogować się do wifi dostępnego w kawiarni. 200MB kosztowało 600R. Ciężko było stwierdzić na co wystarczy takie 200MB, ale postanowiliśmy zaryzykować. Karty użyliśmy jedynie do wysłania kilku wiadomości i chyba nawet do końca trekkingu nie wykorzystaliśmy limitu. W drodze do loggy niespodziewanie spotkaliśmy Olę z Piotrkiem. Okazało się, że przełęcz Kong Ma La była niebezpieczna do przejścia i postanowili zrezygnować z tamtej trasy. Dotarli za to do Chukung, gdzie stoi tybetański czorten, na którym umieszczono tablicę upamiętniającą trzech Polaków, którzy zginęli na południowej ścianie Lhotse: Jerzego Kukuczkę, Rafała Chołdę i Czesława Jakiela. Strasznie żałujemy, że nie doczytaliśmy, że byliśmy tak blisko tego miejsca. Trudno – będzie kiedyś po co wracać. dzień 10( Dingboche (4410mnpm) – Lobuche (4940mnpm) trasa: 4:53h, 10,54km Z dnia na dzień coraz sprawniej ogarnialiśmy się o poranku. Pobudka jeszcze przed budzikiem, pakowanie plecaka, uzdatnianie wody w bukłakach i butelkach, szybka toaleta, śniadanie i o 7:00 jesteśmy na szlaku. Dingboche żegnało nas całe we mgle. Wędrówka mijała nam przyjemnie. Widać, że wczorajsza aklimatyzacja nie poszła na marne, gdyż obydwoje byliśmy w dużo lepszej formie. W Thukli zrobiliśmy sobie odpoczynek i napawaliśmy się pełnym słońcem i widokami, które nas otaczały. Kawałek dalej dotarliśmy do miejsca upamiętniającego wspinaczy, którzy zginęli w drodze na Everest lub inne szczyty w okolicy. Miejsce zadumy otoczone najwyższymi górami świata. Ciągle pnąc się do góry, około południa dotarliśmy do Lobuche. Przed wejściem do wioski, zgodnie z tym co wcześniej czytaliśmy na blogach, stała budka, gdzie pobierano opłatę za wejście – 500R od pokoju. Na szczęście Piotrek znalazł loggię, gdzie wystarczyło pokazać karteczkę z potwierdzeniem zapłaty w budce i dodatkowa opłata za pokój nie była już pobierana. W ramach popołudniowego spaceru wdrapaliśmy się na pobliski pagórek, a naszym oczom pokazał się lodowiec Khumbu w całej okazałości. To właśnie przez niego trzeba się przedostać idąc z przełęczy Kong Ma La do Lobuche. Niesamowite wrażenie – coś jak ogromna płynąca rzeka głazów i kamieni. Ludzie, których wypatrzyliśmy podczas przechodzenia przez lodowiec byli zupełnie maleńcy. Genialnym widokom wtórował smak suszonych truskawek! (Ola, Piotrek dzięki 😀 było pysznie! ) Temperatury z dnia na dzień były coraz niższe, i w dzień i w nocy. W ciągu dnia ubieraliśmy już dłuższe rękawy, czapki, buffy, a w nocy jeszcze szybciej wskakiwaliśmy do ciepłych śpiworów i magazynowaliśmy w nich również ciuchy na kolejny dzień, aby też miały szansę się ogrzać. Każdy z nas inaczej reagował na wysokość na której się znajdowaliśmy. Generalnie Michał wraz z wysokością tracił apetyt i miał problemy żołądkowe, a ja coraz mniej i gorzej spałam. dzień 11( Lobuche (4940mnpm) – Gorak Shep (5170mnpm) – Everest Base Camp (5364mnpm) – Gorak Shep (5170mnpm) trasa: 6:55h, 13,10km Wędrujemy wyżej i wyżej. Dzisiaj przekroczymy 5000 mnpm. Z Lobuche do Gorakshep szlak mocno zatłoczony. Grupa za grupą, krok za krokiem, i tak góra, dół. Widoki wokoło cudowne, u Michała trochę mało energii, ale wszyscy w komplecie docieramy do najwyżej położonej wioski – Gorakshep. Przy pierwszym podejściu dowiadujemy się, że nie ma wolnego pokoju. Chwilę później okazuje się jednak, że jest jeden 3 os pokój i możemy spać tam we czwórkę. Druga część dnia to przyjemna wycieczka na lekko do Everest Base Camp. Fajnie znaleźć się w miejscu z którego wyruszają wyprawy na Everest, ale Base Camp o tej porze roku to po prostu pusta przestrzeń, gdyż sezon wyprawowy przypada na wiosnę (wyprawy letnie) oraz późną jesień i zimę (wyprawy zimowe). W pozostałych miesiącach – wliczając w to październik, pozostaje wyobraźnia i tabliczka z napisem EVEREST BASE CAMP 2017. Każdy chce sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie, więc na swoją kolej trzeba trochę poczekać. My trafiliśmy na grupę, która okupowała tabliczkę przez dobre pół godziny, robiąc sobie całą tonę zdjęć w każdej możliwej pozycji i konfiguracji. Czekając w kolejce zdążyliśmy zjeść nawet pyszny lunch – wszystko dzięki Oli i Piotrkowi, którzy dzielnie nosili ze sobą palnik i butle z gazem. (Ania- zestaw ratunkowy Lyo Food pierwsza klasa – dzięki! 🙂 Po powrocie do Gorakshep, resztę dnia wykorzystaliśmy na odpoczynek, uzupełnienie notatek, a nawet trochę lektury. Jedynie Piotrek w pełni sił postanowił, że wybierze się jeszcze na Kala Pattar, który miał być naszym celem jutrzejszego poranka. Po kolacji spakowaliśmy małe plecaki i przygotowaliśmy wszystko tak, żeby rano jak najszybciej zebrać się do wyjścia. dzień 12 ( Gorak Shep (5170mnpm) – Kala Pattar (5643mnpm) – Gorak Shep (5170mnpm) – Dzongla (4840mnpm) 3:10h, 5,14km (GorakShep-Kala Pattar-GorakShep)+ 4:59h, 18,64km Wstaliśmy zgodnie z planem o 5:00. Ubraliśmy się ciepło, zjedliśmy energetycznego batona i 5:20 ruszyliśmy na atak szczytowy. Nasz cel to wschód słońca w najwyższym punkcie naszego trekkingu (i w życiu! ) – na Kala Pattar (5643mnpm) z widokiem na Mount Everest. Wychodziliśmy w całkowitej ciemności przy świetle czołówek. Przed nami na szlaku było już widać małe świecące punkciki. To Ci, którzy wyruszyli jeszcze wcześniej niż my. Podejście niby niepozorne, ale na tej wysokości z trudem stawiało się kolejne kroki. Dla mnie strasznie uciążliwe były marznące stopy i dłonie. Po dwóch godzinach walki z własnymi słabościami dotarliśmy na szczyt. W około roztaczał się cudowny widok i zmęczenie szybko zamieniło się w uśmiech od ucha do ucha i radość, że jesteśmy na szczycie! Wschodzące słońce przyjemnie rozgrzewało, a my napawaliśmy się najwyższymi górami świata. Jedynym minusem okazał się fakt, że słońce wschodzi tuż za Everestem, co uniemożliwia zrobienie mu fajnego zdjęcia. Polecamy zatem raczej zachód niż wschód słońca na Kalla Pattar- oczywiście przy sprzyjającej pogodzie. Na szczycie pozostawiliśmy polski akcent – Polska flaga zatrzepotała pomiędzy kolorowymi chorągiewkami modlitewnymi. Ok 9 byliśmy już spowrotem w loggy. Zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy duże plecaki i ruszyliśmy w dalszą drogę. Znaną już trasą dotarliśmy do Lobuche, a potem odbiliśmy na szlak do Dzongli, która była dzisiejszym celem. Odcinek pomiędzy Lobuche, a Dzonglą totalnie nas zachwycił. Genialne widoki, pusty szlak, piękna pogoda- czego chcieć więcej? 🙂 Ale jak to z himalajską pogodą bywa do Dzongli dotarliśmy już w całkowitej mgle. W loggy w której się zatrzymaliśmy spotkaliśmy kolejną polską parę- Anię i Grześka (pozdrawiamy!!!). Wspólnie spędziliśmy wieczór na górskich opowieściach. Kolejnego dnia czekało nas przejście przełęczy Cho La (5420mnpm). Informacje jakie mieliśmy o tej przełęczy pozostawiały w nas pewną dozę niepewności. Słyszeliśmy, że dosyć łatwo się zgubić, a do tego należy uważać na ewentualne spadające kamienie (gdy słonce zacznie roztapiać lód na przełęczy). Jeden z przewodników polecał nam nawet pójście z jego grupą (jeśli ludzie wyrażą zgodę) za drobną opłatą. Pogoda zapowiadała się w porządku, mieliśmy ze sobą aplikację i zadecydowaliśmy, że ruszymy sami z samego rana. Jeśli zaszła by taka potrzeba i stwierdzimy, że nie wiemy gdzie iść, skorzystamy z sezonu turystycznego i zaczekamy po prostu na jakąś większą grupę, która będzie szła w tym samym kierunku i podążymy za nimi. dzień 13( Dzongla (4840mnpm) -Cho La Pass (5420mnpm) -Dragnak (4700mnpm) trasa: 7:19h, 12,52km Pobudka 4:45, szybkie dopakowanie plecaków i o 5 byliśmy już w pokoju wspólnym. Śniadanie zamówiliśmy na 5:00, ale najpierw obsłużona została zorganizowana grupa, która nocowała w tej samej loggy, a dopiero potem my. Standardowo zjedliśmy coś pożywnego: ryż, ziemniaki z jajkami, zabraliśmy plecaki i naszą czwórką ruszyliśmy jako pierwsi na szlak. Pogoda dopisywała, aplikacja całkiem nieźle sprawdzała się przy wskazywaniu odpowiedniej drogi, a trasa nie była tak ciężka jak się spodziewaliśmy. Najpierw trzeba było się trochę powspinać, potem przyszedł czas na śnieg i przejście fragmentu lodowca, a na koniec podejście na samą przełęcz. Nie było możliwości zgubienia drogi, gdyż spokojnie można było w razie czego iść za innymi turystami. Na przełęczy chwila odpoczynku i pamiątkowe fotki, a potem w dalszą drogę, gdyż mieliśmy jej dzisiaj jeszcze całkiem sporo przed sobą. Zejście z przełęczy było mega strome, ale szło się przyjemnie. Widoki cudne, a my góra, dół, góra, dół doczłapaliśmy sobie do Dragnak, gdzie zaplanowaliśmy nocleg. Szybko znaleźliśmy loggię, a że było słonecznie i w miarę ciepło to zaliczyliśmy też mycie i pranie w pobliskiej rzece. Woda zimna, ale udało się nawet umyć włosy. Z szaleństw kulinarnych tego wieczoru zaserwowaliśmy sobie pizzę na cieście chapatti – świetna odmiana, ale dal bhatem zdecydowanie lepiej można było sobie pojeść. dzień 14( Dragnak (4700mnpm) – Gokyo (4750mnpm) – Gokyo Ri (5357mnpm) – Gokyo (4750mnpm) trasa: 2:21h, 4,47km + 3:29h, 3,13km (Gokyo-Gokyo Ri-Gokyo) Pobudkę ustaliliśmy na 6:00, a o 7:00 mieliśmy zamówione śniadanie. Niestety kolejny raz okazało się, że jako indywidualni turyści niewiele znaczymy dla właścicieli loggy, w porównaniu ze zorganizowanymi grupami. W kuchni widać było, że byli na sporym niedoczasie i ledwo udaje im się obsłużyć kolejne grupy, a co dopiero nas. O 8 skończyła nam się cierpliwość i poprosiliśmy o 4 kubki mleka i miseczki i powiedzieliśmy, że nie mamy czasu czekać i zjemy śniadanie ze swoim musli. Ok 8:30 udało nam się wyruszyć w drogę. Mięliśmy do przejścia lodowiec, a potem wdrapanie się na szczyt Gokyo Ri. Przejście lodowca okazało się prostsze niż myśleliśmy. Było męczące, ale ścieżka była dosyć dobrze widoczna przez całą trasę, a wokół roztaczały się bardzo ciekawe widoki. Nigdy wcześniej nie przechodziliśmy przez lodowiec, więc tym bardziej zachwycaliśmy się tym niecodziennym krajobrazem. Po przejściu lodowca dotarliśmy do Gokyo. Wioska jest prześlicznie położona nad jeziorem o absolutnie niesamowitym kolorze, u podnóża szczytu Gokyo Ri, który chcieliśmy jeszcze dziś zdobyć. Szybko wybraliśmy loggię na nocleg, zjedliśmy lunch, zostawiliśmy duże plecaki i ok 13:00, na lekko ruszyliśmy atakować szczyt. Wydawało się, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Już po kilku krokach, okazało się, jak bardzo się myliliśmy. Na tej wysokości każdy krok dawał się nam we znaki. Strome podejście, mało energii, zadyszka, a do tego zaczęły pojawiać się chmury i baliśmy się, że z widoczków, na które tak liczyliśmy będą nici. Na szczyt udało nam się dotrzeć po 2h i to resztką sił. Na szczęście chmury pozostały w dole i fantastyczne widoki rekompensowały trud. Najwyższe góry świata mieliśmy jak na dłoni… Coś niesamowitego! Schodziliśmy już całkowicie w chmurach, a byli tacy, którzy maszerowali na szczyt na zachód słońca. W sumie kto wie, może ponad chmurami, widoki nadal zachwycały. dzień 15( Gokyo (4750mnpm) – Dolina 7 jezior (w stronę Cho Oyu) (5100mnpm) – Gokyo (4750mnpm) trasa: 4:52h, 12,91km Nie bardzo podobała nam się loggia w której nocowaliśmy, więc zdecydowaliśmy, że kolejną noc spędzimy w innej. O 7:00 byliśmy spakowani i gotowi do wymarszu. Na szczęście właściciel nie robił problemów, zapłaciliśmy za to co zjedliśmy u niego i na śniadanie przenieślimy się do innej loggy, która wydawała się zdecydowanie sympatyczniejsza. Zresztą na śniadanie serwowali pancake’y, a na kolację burgery z jaka, które chcieliśmy skosztować, także nie było nad czym się zastanawiać. Nasze pokoje nie były jeszcze gotowe, więc plecaki zostawiliśmy w pokoju wspólnym i ruszyliśmy na wycieczkę. Trasa była bardzo przyjemna, ale ogólnie byliśmy już dosyć zmęczeni i nie tryskaliśmy energią. Dolina 7 jezior, którą wędrowaliśmy to bardzo urokliwe miejsce. Dotarliśmy do piątego jeziorka z widokiem na Everest i kolejny 8mio tysięcznik Cho Oyu. Był to dzień odpoczynkowy, a do tego bardzo wietrzny, więc nie wędrowaliśmy za daleko, raczej spacerkiem napawaliśmy się otaczającymi nas z każdej strony górami. Wieczór spędziliśmy na naszej zaplanowanej uczcie w pokoju wspólnym. Gwiazdą wieczoru były burgery z jaka z frytkami 🙂 Poznaliśmy również właściciela loggy, który jak się podczas rozmowy okazało był kiedyś w Warszawie u przyjaciół, znał kilka słów po Polsku, a do tego wspinał się kiedyś z Darkiem Załuskim! Sielankowy dzień odpoczynku zakłócił nam ból zęba. Całe szczęście mięliśmy dobrze zaopatrzoną apteczkę, a kluczowy okazał się Ketonal. Wraz z wysokością npm Michałowi pojawił się mocny ból zęba i nie bardzo wiedzieliśmy co robić. Nasz plan wędrówki zakładał zejście z Gokyo w dół doliny aż do Namche. Ola z Piotrkiem mięli jeszcze po drodze dotrzeć na przełęcz Renjo La. Z jednej strony kusiło nas, żeby iść z nimi, z drugiej strony podobał nam się też nasz plan, a kolejną zagwozdką było samopoczucie. Mieliśmy zadecydować z samego rana. dzień 16( Gokyo (4750mnpm) – Machermo (4470mnpm) – Dohle (4038mnpm) trasa: 5:39h, 14,25km Niestety rano Misiek obudził się z bólem zęba, a ja głowy. Stwierdziliśmy, że w tej sytuacji przełęcz trzeba ominąć. Myśleliśmy nawet o poinformowaniu ubezpieczyciela o problemach z zębem i próbie powrotu helikopterem, ale Ketonal uśmierzał ból na 8 godzin, a że mięliśmy całkiem spory zapas, to postanowiliśmy ruszyć zgodnie z naszym pierwotnym planem w dół doliny Gokyo i zobaczyć jak rozwinie się sytuacja. Ola z Piotrkiem ruszyli na przełęcz i umówiliśmy się, że spotykamy się w Namche. Droga wiodła wzdłuż kolejnych jezior (Gokyo to jezioro nr 3). Niestety od rana dosyć mocno się chmurzyło i z upływem dnia było coraz zimniej i wietrzniej. Około południa zatrzymaliśmy się w Machermo na pierożki Momo i gorącą czekoladę. Sceneria dookoła kojarzyła się bardziej z Irlandią czy Szkocją niż z najwyższymi górami świata. Na szczęście wraz z wysokością zmniejszał się również ból zęba. Cały dzień wędrowaliśmy praktycznie sami, spotykając tylko pojedynczych wędrowców. Około 15 przechodziliśmy przez miejscowość Dohle, a jedna Pani wychylając się ze swojej loggy zapraszała na nocleg. Z chęcią skorzystaliśmy z zaproszenia i chwilę później siedzieliśmy już w ciepłym pokoju wspólnym przy herbatce, kartach i notatkach. Panowała bardzo przyjazna i wesoła atmosfera. Mi pierwszy raz od kilku dni udało się przespać całą noc, a kolejne dawki Ketonalu uśmierzały ból zęba Miśka. dzień 17( Dohle (4038mnpm) -Namche Bazar (3440mnpm) trasa: 6:29h, 12,69km Nie spodziewaliśmy się dzisiaj jakieś ciężkiej trasy, więc na śniadanie zamiast ziemniaków czy makaronu wybraliśmy coś bardziej śniadaniowego – musli i tosty francuskie. Jak się potem okazało, nie było tak całkiem łatwo i energii brakowało. Im bliżej Namche, tym wędrujących było coraz więcej, a momentami szlak był na prawdę mocno zatłoczony. Wchodząc do Namche spotkaliśmy dwójkę Polaków – jak się okazało jednym z nich był Ryszard Gajewski, który w 1984 r. jako pierwszy wraz z Maciejem Berbeką zdobyli Manaslu zimą. W Namche czuliśmy się trochę jak w domu. Do kawiarni Sherpa Barista wpadliśmy na kawkę i połączyliśmy się ze światem darmowym wifi. Ola z Piotrkiem po zdobyciu przełęczy Renjo La też już dotarli do Namche. Wspólnie spędziliśmy popołudnie i wieczór jedząc, szwendając się po miasteczku i jak zwykle grając w karty przy herbacie z mlekiem. Atmosfera w loggy w której już wcześniej nocowali Ola z Piotrkiem była bardzo przyjazna. Loggia składała się z kuchni, jednego dużego pokoju gdzie spaliśmy w czwórkę i jednego malutkiego, gdzie spała nepalska rodzinka. Apetyt wszystkim już dopisywał, więc najedliśmy się do syta, Miśka przestał boleć ząb, a ja w korkach w uszach, żeby nie słyszeć biegających na strychu myszy spałam jak dziecko 🙂 dzień 18( Namche Bazar (3440mnpm) – Modjo-Phakding (2610mnpm) trasa: 5:11h, 9,77km Poranek mieliśmy prawdziwie wakacyjny. Obudziliśmy się wyspani bez budzika, wylegiwaliśmy się w łóżku do 8, a w trasę ruszyliśmy bez pośpiechu dobrze po 9 🙂 Tutaj nasz treking w czwórkę się kończył – my schodziliśmy do Lukli, żeby zdążyć na samolot, a Ola z Piotrkiem mieli wolny dzień w Namche i dopiero później ruszali w dalszą drogę. Super, że udało nam się spotkać tak świetnych kompanów – Ola, Piotrek – dzięki za wspólny czas !!! Ola i Piotrek prowadzą bardzo fajnego bloga: gdzie możecie poczytać o ich niesamowitych, podróżniczych przygodach. Bardzo polecamy! Znaną trasą wędrowaliśmy do Modjo. Po drodze jednak gdzieś źle skręciliśmy i znaleźliśmy się na drodze, którą wędrowało bydło. Nie było łatwo, bo to my byliśmy tam intruzami, ale udało się trafic na most na rzece i dojść do Modjo. Pierwotnie mieliśmy tam nocować, ale zatrzymaliśmy się jedynie na lunch. I to nie byle jaki, bo największy i najsmaczniejszy na całym trekkingu! Do tego zjedliśmy go w pełnym słońcu, popijając piwko i zagryzając sałatką ze świeżych warzyw, wprost z ogódka od gospodarza. Po takich mini wakacjach w loggy Mountain View, z nową energią postanowiliśmy dojść do Phading. Na miejsce dotarliśmy ok 16 i zapytaliśmy o nocleg w loggy, w której kilka dni temu nie było wolnego miejsca. Teraz znalazł się wolny pokój i to jeszcze w wersji premium z gorącym prysznicem. Nie było to gorąco do którego jesteśmy przyzwyczajeni wchodząc pod prysznic we własnym domu, ale jak na tamtejsze standardy było na prawdę super! dzień 19( Phakding (2610mnpm)-Lukla (2860mnpm) trasa: 2:50h, 7,94km Na tej wysokości już nie dawały się we znaki żadne bóle, ani zadyszki. Z nową energią zaczynaliśmy kolejny dzień trekkingu. Było już zdecydowanie cieplej, i tak góra, dół, w krótkich rękawkach i ze słońcem przyjemnie mijało się kolejne wioski, gdzie mimo dużej ilości turystów spokojnie toczyło się tamtejsze, codzienne życie. To już nasz ostatni dzień wędrówki, więc staraliśmy się chłonąć wszystko co nas otacza. Po 2,5 godz marszu dotarliśmy do Lukli. W loggy Nest, w której chcieliśmy nocować nie było miejsc. Poszliśmy więc na lotnisko potwierdzić nasz lot kolejnego dnia zakupiony przez internet. Panowie w biurze firmy Yeti (Tara) zaproponowali, że możemy polecieć do Katmandu już dziś, za 2 godziny. Postanowiliśmy jednak, że zostaniemy jeszcze tą ostanią noc w górach i polecimy naszym lotem, kolejnego dnia. Nocleg znaleźliśmy w loggy tuż przy lotnisku, zostawiliśmy rzeczy i resztę popołudnia spędziliśmy uzupełniając kalorie i informacje ze świata. Zgodnie z wytycznymi na lotnisku, popołudniu udaliśmy się jeszcze do biura linii lotniczych w centrum wioski, aby zrobić check in. Powiedzieli, że lot mamy o 9 i żebyśmy o 8 byli na lotnisku. dzień 20( Lukla Już spakowani zeszliśmy na śniadanie o 6:30, a potem prosto na lotnisko. Nasz lot miał być o 9, ale woleliśmy być wcześniej i załapać się na jakiś odlatujący samolot jak najwcześniej. Odstaliśmy swoje przy okienku i udało nam się otrzymać boarding pass na lot nr 4. Oddaliśmy bagaże, potem przeszliśmy tamtejsze security (które niewiele ma wspólnego z kontrolami, które znamy z europejskich lotnisk) i czekaliśmy we wspólnej sali – przy tamtejszych gateach 🙂 Dopiero o 8:30 odleciał 1 samolot tego dnia – linii lotniczych Tara (czyli naszymi). Potem odleciały jeszcze 3 samoloty i przerwa. Nie było żadnych konkretnych informacji, kiedy odlecą kolejne. Wszyscy w nadziei czekaliśmy i tak aż do 15:00 kiedy obsługa lotniska powiedziała, że z powodu złej pogody nic już dziś nie odleci… Odebraliśmy bagaże, a panowie z obsługi wpisali nam na biletach godz. 10:30 dnia następnego (czyli jako ostatni lot w kolejce, po tych którzy mają planowany lot jutro). Zrezygnowani poszliśmy do loggy Nest zapytać o nocleg, tym razem był wolny pokój. Zostawiliśmy rzeczy i udaliśmy się do biura linii lotniczych spróbowac coś wskórać. Jedyne co się udało to zmienić opis na naszym bilecie z 10:30 na 9:30. Pierwszy raz w trakcie naszego pobytu w Himalajach spotkała nas ulewa. Nie pozostawało nic innego tylko wieczór przy herbatce z książką i stresem czy jutro coś odleci i czy zdążymy na samolot do Polski, który odlatywał pojurze… dzień 21( lot Lukla-Katmandu Pobudka 5:15, śniadanie 5:30 i na lotnisko. Okazało się, że ubiegła nas para z Francji, której też nie udało się wczoraj odlecieć. Udało im się dostać bilety na pierwszy lot. Potem dostaliśmy się do samego okienka, ale niestety Pan z linii lotniczych Tara zerknął i powiedział: ‚Not now”. Chwilę później na lotnisku pojawiła się grupa z Polski, której też nie udało się wczoraj odlecieć. No i tak staliśmy sobie przy okienku, my pierwi, oni za nami, a boarding passy dostawali inni: grupy, przewodnicy, własciciele pobliskich loggy dla swoich klientów… Czas mijał, a stres się zwiększał. Na szczeście wystaliśmy swoje i ok 8:00 znalazły się 2 bilety. W między czasie odleciały 4 samoloty linii lotniczych Tara, a my dostaliśmy bilety na czwarty samolot z kolejnej puli. Znowu siedzieliśmy w sali wspólnej i z duszą na ramieniu patrzyliśmy na pojawiające się chmury… Na szczęście historia zakończyła się happy endem i udało nam się odlecieć z Lukli, a Katmandu przywitało nas słońcem i ciepłem, którego było nam ostatnio trochę mało. Na lotnisku zgarnęliśmy taxi pre paid i pojechaliśmy do Maya Boutique Hotel. Na miejscu poczęstowali nas kawą, ale okazało się, że skoro wczoraj nie odebraliśmy swojej rezerwacji, to już niestety dziś nie mają dla nas pokoju. Pan z recepcji zaprowadził nas do innego hotelu nieopodal, gdzie wolny pokój się znalazł. Czasu na zwiedzanie Katmandu pozostało nam niewiele. Wzięliśmy jedynie długi prysznic i ruszyliśmy w miasto. Zgiełk, tłum ludzi, kurz i klaksony – tak w skrócie przedstawiało nam się miasto. Z aplikacją udało nam się dotrzeć w 2 miejsca. Najpierw na pysznego kebaba polecanego przez wszystkich na Trip Advisorze, a następnie do Monkey Temple. Po drodze napatoczył się jakiś pseudoprzewodnik, który akurat też „przypadkiem” szedł w tamtą stronę. Nie umięliśmy się go pozbyć, więc szedł z nami i gadał. Na szczęście trochę nas pooprowadzał, a potem udało się go dosyć szybko pożegnać. Świątynia znajduje się na wzgórzu, więc widoki na Katmandu robią wrażenie. Oprócz tego wszędzie panoszą się małpy, które są dodatkową atrakcją tego miejsca. Popołudnie spędziliśmy szwędając się ulicami Thamelu, kupując pamiątki. W hotelu zamówiliśmy lokalne wino i na tarasie na dachu, w spokoju zakończyliśmy ten pełen wrażeń, dosyć szalony i męczący dzień, a tym samym nasz ostatni wieczór w Nepalu. dzień 22( lot Katmandu-Doha Poranek minął bardzo szybko. Prysznic, śniadanie, taxi z hotelu na lotnisko, odprawy i lot z Katmandu do Doha. W Doha na lotnisku chcieliśmy załapać się na wycieczkę organizowaną przez linie lotnicze Quatar Airways. Ci, którzy mają przesiadkę w Doha i przebywają na lotnisku ponad 8h mogą wziąć udział w wyciecze autokarowej po stolicy Kataru. Już podczas wcześniejszego pobytu na lotnisku obczailiśmy sobie, gdzie jest punkt zapisu na wycieczki. Przy wysiadaniu z samolotu przyspieszyliśmy kroku i udało się – zmieściliśmy się w limicie osób. 3 godziny objazdówki po stolicy w klimatyzowanym autokarze. Polecamy jako świetną alternatywę do siedzenia na lotnisku i szwędania się tam i spowrotem 🙂 dzień 23( lot Doha-Warszawa, pociąg Warszawa-Kraków Godz. 00:45 boarding na lot do na to, że czas wracać do domu… Mamy nadzieję, że komuś udało się dotrzeć z nami do samego końca wyprawy w Himalaje. Pomimo, że sam trekking i cała wyprawa minęły nam bardzo szybko, to z notatek i wspomnień powstał ten całkiem długi wpis. Wierzymy, że będzie przydatny dla wszystkich, którzy planują swoją wyprawę w Himalaje, a może zainspiruje kogoś do przybicia piątki z Everestem? W osobnym wpisie zebraliśmy garść praktycznych rad: Trekking w Himalajach w praktyce i chętnie odpowiemy na wszystkie pytania w komentarzach. Do zobaczenia na szlaku! Poniżej nasze wspomnienia z trekkingu do Everest Base Camp w wersji video:
Mount Everest – najwyższa góra naszej planety (8848 m Góra Gór, Bogini Matka Ziemia (Czomolungma), Czoło Niebios (Sagarmatha), Dach Świata. Mekka himalaistów i wymarzony cel wielu górskich śmiałków. Położona w Himalajach – na granicy Nepalu i Chin przyciąga jak magnes. Choć nie ma wyższego miejsca na ziemi, nam udaje się obejrzeć Mount Everest „z góry”. Po trupach na szczyt Mount Everest w opinii najwybitniejszych himalaistów nie jest ani najpiękniejszy, ani najtrudniejszy. Jest po prostu najwyższy. A w ludzkiej naturze jest coś takiego, że lubimy “naj”. Jeśli dodamy do tego trudną osiągalność takiego przedsięwzięcia (duże koszty, niezbędne doświadczenie górskie czy możliwość ataku szczytowego w ograniczonych warunkach pogodowych), to mamy doskonałą receptę na obsesyjne pożądanie. Wzrost zainteresowania zdobywaniem Everstu przyczynił się do ogromnej komercjalizacji tego miejsca. Najwyższy z ośmiotysięczników stał się już niemal parkiem rozrywki dla łaknących ekstremalnych przeżyć czy znudzonych życiem bogaczy. Doprowadziło to do konieczności wprowadzania limitu pozwoleń na wejście, weryfikacji podstawowych umiejętności trekkingowych uczestników czy obowiązku przedstawienia historii chorób. Dodatkowo od tego sezonu każdy wspinacz będzie musiał wykupić pakiet ubezpieczenia obejmujący ewentualny transport zwłok z dużych wysokości. Mount Everest to bowiem góra, która nie wybacza błędów. Na jej zboczach zginęło już ponad 300 osób, a niemal dwie trzecie ciał wciąż tam spoczywa. Ostatnie zmiany klimatyczne spowodowały odsłonięcie wielu ludzkich szczątków, które obecnie zwyczajnie mijane są w drodze na szczyt. Lot nad Mount Everestem W tym stanie najprostszym sposobem na zbliżenie się do najwyższej góry świata, unikając przy tym dzikich tłumów i finansowej plajty, jest lot widokowy „Everest Experience”. Atrakcję taką oferuje kilka linii lotniczych w Nepalu, w tym Buddha Air, z której korzystaliśmy. Choć przygoda jest krótka (lot trwa ok. 1h), oprócz Everestu daje możliwość zobaczenia całej panoramy najwyższych gór świata, w tym Kanczendzongi (8586 m Lhoste (8516 m Makalu (8481 m Cho Oju (8201 m Mount Everest (8848 m i Lhotse (8516 m widziane z okna samolotu Loty odbywają się codziennie w godzinach porannych ( czasu lokalnego) z terminala krajowego Tribhuvan International Airport w Katmandu i naturalnie są zależne od warunków atmosferycznych. Bilety można kupić online za około 160 USD. Przy złej pogodzie start może być opóźniony lub zostać odwołany. W tym drugim przypadku otrzymujemy zwrot pieniędzy lub możliwość wyboru lotu w innym terminie. Przy planowaniu lotu nie jest zalecane sugerowanie się prognozami, czy tym bardziej pogodą za oknem. Chodzi wyłącznie o warunki panujące na wysokości przelotowej. Najczęściej po pokonaniu niskiego pułapu deszczowych chmur oczom ukazuje się niezwykły widok ośnieżonych himalajskich szczytów skąpanych w promieniach słońca. Makalu (8481 m Miejsce przy oknie gwarantowane Podróż odbywa się na pokładzie samolotu ATR 72-500, ATR 42-320 lub Beechcraft 1900D. Stewardessy, których jednym z obowiązków jest pokazywanie i nazywanie kolejno mijanych szczytów, wywiązują się z tego na medal. Dodatkowo każdy pasażer otrzymuje schemat panoramy gór, tak by mógł samodzielnie ustalić, jaki szczyt aktualnie podziwia. Ciekawostką jest, że linie lotnicze gwarantują miejsce przy oknie, by móc jak najlepiej obserwować oszałamiającą panoramę za oknem i jeszcze lepiej zorientować się w topografii Nepalu. Co więcej, czasami mamy możliwość wejścia do kabiny pilotów i podziwiania tego górskiego spektaklu wprost z kokpitu samolotu! Mount Everest widziany zza pleców pilota I piękna góra Makalu zza pleców pilota… Widok himalajskich szczytów zostawia w głowie swój ślad na zawsze. W momencie kulminacyjnym samolot oblatuje (niemal dotyka) szczytu Ama Dablam (6812 m – góry uznawanej za jedną z najpiękniejszych na świecie. Samolot zbliża się do masywu w takiej odległości, że wyraźne widoczne są szczeliny na lodowcu pod szczytem. Ama Dablam (6812 m I did not climb Mount Everest, but I touched it with my heart! W naszym przypadku muśnięcie wzrokiem i serduchem Everestu nastąpiło dopiero przy drugiej próbie, gdy pogoda w Katmandu paradoksalnie była o wiele gorsza niż za pierwszym razem. Warto pamiętać, że najlepszą porą roku na loty widokowe jest późna jesień i zima (zwłaszcza okres pomiędzy październikiem a końcem grudnia). Ze względu na zjawisko inwersji temperatury możemy wtedy liczyć na najlepszą przejrzystość powietrza. Dla niektórych Katmandu to tylko przystanek przed lotem do Lukli – miejsca startu himalajskich trekkingów czy wypraw na najwyższe szczyty. Panorama Himalajów możliwa do zaobserwowania w czasie lotów kursowych nie jest jednak tak szeroka jak w trakcie lotów widokowych. Lot do Lukli dostarcza natomiasr innych doznań ( ze względu na lotnisko, które uważane jest za jedno z najniebezpieczniejszych na świecie). W moim przypadku lot widokowy w Nepalu to była magiczna przygoda, miłość od pierwszego wejrzenia (chodzi rzecz jasna o piękno Himalajów, a nie o przystojnych pilotów). Wiem, że kiedyś tam wrócę. Dzisiaj z rozmarzeniem noszę jedynie pamiątkową koszulkę z napisem: “I did not climb Mount Everest, but I touched it with my heart!” Na kanwie mojej fotografii powstał przepiękny obraz, namalowany przez wyjątkową Osobę, który przywołuje wspomnienia z tej „himalajskiej” przygody.
Dla osób dolatujących indywidualnie: Rozpoczęcie wyprawy: KATMANDU Zakończenie wyprawy: KATMANDU Dzień 1. Wylot z Polski Spotkanie na lotnisku standardowo 2 godziny przed odlotem. Rozpoczynamy wyprawę. Przelot do Katmandu – stolicy Nepalu. Przylot na międzynarodowe lotnisko Tribhuvan w Katmandu i transfer do hotelu. Termin przylotu na miejsce jest uzależniony od wybranego połączenia lotniczego. I albo będzie to ten sam dzień w godzinach wieczornych albo kolejnego dnia z samego rana. W przypadku samodzielnego dolotu uczestnicy odbierani są przez naszych lokalnych współpracowników – na miejscu krótkie powitanie i informacje o planach na dzisiejszy i kolejny dzień. Dzień 2. Katmandu Jeśli lądowaliśmy na lotnisku Tribhuvan dzisiaj rano, czeka nas szybkie ogarnianie w hotelu i ekspresowo wyruszamy na objazd z przewodnikiem po Dolinie Katmandu – miejscu światowego dziedzictwa UNESCO. Dla naszego komfortu mamy zapewniony własny transport. Z uwagi na mnogość atrakcji musimy skupić się na kilku najważniejszych. Oto kilka z nich: tybetańska dzielnica Bodnath, w której znajduje się jedna z największych stup na świecie, Świątynia Swayambhunath z wszechobecnymi makakami, rozległy kompleks świątyń hinduistycznych Pashupatinath z miejscem kremacji nad brzegiem rzeki Bagmati oraz królewskie miasta Patan i Bhaktapur z imponującą rodzimą architekturą. – tybetańska dzielnica Bodnath, w której znajduje się jedna z największych stup na świecie, jest to buddyjskie centrum pielgrzymkowe, które zostało zbudowane w 600 roku przez króla tybetańskiego. Jest to miejsce spotkań ogromnej ilości pielgrzymów z Nepalu, jak również Tybetańczyków, którzy spotykają sie na modłach. – Świątynia Swayambhunath z Powstała w V wieku i jest ważnym punktem związanym z wyznaniami zarówno dla buddystów jak i wyznawców hinduizmu. Opanowana przez wszechobecne makaki. – rozległy kompleks świątyń hinduistycznych Pashupatinath z miejscem kremacji nad brzegiem rzeki Bagmati, jest ważnym obiektem kultu dla wyznawców hinduizmu i tylko oni mają prawo wejść do świątyni, turyści, którzy nie są wyznawcami hinduizmu, oglądać świątynię mogą tylko z drugiego brzegu tejże rzeki. – królewskie miasto Patan to przepiękna architektura wczesnych epok, muzeum, okazałe świątynie których jest wiele w okolicy, muzeum. Będąc w tym miejscu nie pozbędziesz się wrażenia jakby czas zatrzymał się w miejscu o kilkaset lat wstecz. – krolewskie miasto Bhaktapur jedna ze wczesnych stolic Nepalu w XV w. Miasto to jest wpisane na listę UNESCO. Zarówno jak Katmandu i Patan było siedzibą królów. Niestety całe miasto mocno ucierpiało w trzęsieniu ziemi w 2015 roku, Nepalczycy nadal odbudowują miasto , niesety po wielu świątyniach i zabytkach pozostały tylko fundamenty. Dzień 3. Lukla 2840 m – Phakding 2630 m Po śniadaniu transfer na lotnisko w Katmandu – terminal krajowy. Zapewne zaskoczy nas duży ruch i liczne odloty w różne strony Nepalu. Powinniśmy bez trudu zabrać się jednym z pierwszych lotów tego dnia do Lukli, dzięki uprzejmości naszych lokalnych wieloletnich współpracowników. Niespełna godzinny lot małym dwusilnikowym samolotem w Himalaje jest nie lada przeżyciem. Zapuszczenie się w głąb zaśnieżonych himalajskich gigantów, górujących nad pułapem samolotu, z imponującym Gauri Shankar 7134 m w kształcie piramidy jest bezcenne. Lotnisko w Lukli jest znane na całym świecie. Pas startowy lotniska, nie dość, że kończy się niemal pionową ścianą skalną, a już na pewno takie ona sprawia wrażenie, to jeszcze jest nachylony pod kątem, odpowiadającym 12% nachylenia klasycznej drogi samochodowej. I całe szczęście, ponieważ bez tego samolot mógłby nie zdołać wyhamować przed końcem pasa. Taką dawkę adrenaliny najlepiej od razu spożytkować, w związku z czym wyruszamy w trzygodzinny marsz do Phakding, niewielkiej wioski leżącej na wysokości 2630 m. Przed nami pierwsze wiszące mosty. Zaczynamy od schodzenia z 2840 metrów, głównym szlakiem idziemy wąską doliną rzeki Dudh Koshi, podziwiamy szczyt Kusum Kanguru 6367 m, górujący prawie pionowo nad nami. Niedługo potem osiągamy nasz pierwszy cel marszu, przez długi most wiszący docieramy do małej wioski Manjo – Phakding 2630 m, położonej nad rzeką. Lot krajowy: 45 minut / wędrówka: 3-4 godziny / przewyższenie: 400 m do Manjo – Phakding Dzień 4. Namcze Bazar 3440 m Rozpoczynamy marsz poprzez bujną zieleń poprzetykaną potężnymi szczytami Himalajów. Pierwszą połowę dnia zajmuje wędrówka wzdłuż rzeki Dudh Koshi, przez którą kilkakrotnie przeprawimy się na wzniosłych mostach wiszących. Niedługo po wiosce Monjo 2835 m mijamy punkt kontrolny wejścia do Parku Narodowego Sagarmatha (wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO). Na krótką chwilę wracamy nad rzekę. U zbiegu rzek Dudh Koshi i Bothe Koshi nadszedł czas, aby opuścić dno doliny i rozpocząć strome podejście w kierunku Namcze Bazar. Ta część trekkingu zaczyna się od wyjątkowej atrakcji – przejścia przez nowy Hillary Bridge, jeden z najwyższych mostów wiszących w Nepalu. Następnie podchodzimy powolnym i miarowym tempem stromymi serpentynami, które wiją się przez lasy sosnowe aż do Namcze Bazar. Niedługo potem po raz pierwszy widzimy Mount Everest. Wielu trekkerów, którzy zbyt szybko pokonują ten odcinek trasy, musi zakończyć swoją wyprawę z powodu choroby wysokościowej. Nasz doświadczony przewodnik będzie nam stale przypominał o tym, aby w razie potrzeby zwolnić. Około 2 i pół godziny po Hillary Bridge zobaczymy pierwsze domy Namcze Bazar, miejsca docelowego dzisiejszego dnia. Wkrótce znajdziemy się w zgiełku tego tętniącego życiem miasta targowego – stolicy Szerpów. Duże kamienne domy są wbudowane w strome zbocze góry tworząc malowniczy amfiteatr. Wokół wznoszą się wszechobecne ośnieżone szczyty. Jednym z nich jest potężny Thamserku 6608 m. Namcze zdobędziemy z dużym zapasem czasu, aby wyjść na spacer późnym popołudniem. Spróbujemy wspiąć się o kolejne 250 metrów, na przykład do National Park Visitor Center. Ta najefektywniejsza górska taktyka – „wspinaj się wysoko, śpij nisko”, w znacznym stopniu pomoże dostosować Twoje ciało do dużej wysokości. trekking: 6 godzin / przewyższenie: 900 m Dzień 5. Aktywna aklimatyzacja w Namcze Bazar 3440 m Ten dzień jest poświęcony aklimatyzacji. Ze względów zdrowotnych jest to niezbędna część tego procesu i zasadniczo określa, jak będą przebiegać następne etapy trekkingu. W rezultacie odkryjemy okolice Namcze Bazar. W celu aktywnej aklimatyzacji zaaplikujemy pieszą wycieczkę przez małą wioskę Zaroc i lądowisko helikoptera Syangboche na wzgórze o wysokości 3850 metrów piętrzące się ponad małą przełęczą. Z tego miejsca widok na Mt. Everest, Lhotse, Ama Dablam i wiele innych wspaniałych szczytów jest po prostu niesamowity. Następnie udamy się do uroczo położonej wioski Sherpa Khumjung 3780 m i miniemy miejscową „Hillary School”. Leży ona przy głównej trasie trekkingowej, a mimo to, życie codzienne w wiosce nadal płynie zgodnie z kontemplacyjnym tempem tutejszej ludności. W drodze powrotnej mijamy znany hotel Everest View, po czym ponownie przybywamy do Namcze Bazar. Namcze Bazar ma kształt swoistego amfiteatru i jest główną bazą wypraw himalajskich i ośrodkiem turystycznym z prawdziwego zdarzenia. To tutaj można kupić ciepłe czapki i rękawice z wełny jaka, czy tybetańskie amulety. W trakcie wieczornego odpoczynku podziwiamy sylwetki najwyższych gór świata. Spacerujemy po Namcze Bazar. Pokryte kolorowymi dachami domy rozlokowały się na zboczach gór. Nie ma samochodów ani asfaltu, za to skorzystanie z kafejki internetowej nie stanowi problemu 😉 . trek: 4 godziny / przewyższenie: 500 m Dzień 6. Namcze Bazar – Thame 3800 m Teraz jesteśmy wystarczająco wypoczęci i zaaklimatyzowani, aby zrobić kolejny krok w świat wysokich przełęczy. Nadchodzący dzień jest umiarkowanie trudny i kończy się noclegiem w słynnej wiosce Szerpów, w Thame. Na początek stromym podejściem zostawiamy Namcze Bazar 3440 m za sobą. Przejście przez charakterystyczny grzbiet odsłania nadzwyczajny widok na Himaltu Rolwaling. Szlak prowadzi wysoko nad rzeką Bhote Koshi, prowadząc przez piękne lasy sosnowe, a następnie przez małe wioski Szerpów – przede wszystkim wioskę Thamo 3493 m z bogato odrestaurowanym klasztorem. Wcześniej miniemy wiele czortenów i stup. Po dotarciu do klasztoru zrobimy przerwę na lunch, będziemy mieli też możliwość zwiedzenia wnętrza. Podążając dalej, tam, gdzie dzielą się doliny Bhote Koshi i Tashi Labtsa, przechodzimy przez wysoki stalowy most przecinający wąwóz rzeki Bhote Koshi. Ogromny obraz skalny Guru Rinpocze Padmasambhawy chroni wędrowców na tym imponującym odcinku szlaku. Następnie trekking prowadzi nas wzdłuż spływającego lodowca, który wypływa z przełęczy Tashi Labtsa. Niedługo znajdziemy się pośród budynków słynnej wioski Szerpów – Thame 3800 m, zlokalizowanej przy niesamowicie stromej i niewyobrażalnie wysokiej skalnej ścianie Lumding Himal 6696 m. Thame jest kultowym miejscem dla każdego zdobywcy i historią wielkich Sherpów. To miejsce narodzin dwóch najsławniejszych Sherpów świata, Tenzinga Norgay’a i Apa Szerpa. Pierwszy wraz z Sir Edmundem Hillarym, był pierwszym zdobywcą Mount Everest. Obecnie jego dom z dzieciństwa zajmuje teraz małe muzeum. Apa Szerpa z kolei jest rekordzistą wejść na Mt. Everest – 21 razy! Ponieważ mamy wystarczająco dużo czasu na spacer aklimatyzacyjny, zdecydowanie polecamy wizytę w spektakularnym klasztorze Thame. trek: 5 godzin / przewyższenie: 500 m Dzień 7. Lumde 4368 m Rano po śniadaniu, wspinamy się w morenowym krajobrazie aż do Lumde. Zajmie nam to około 4 godzin. Lumde to zaledwie kilka lodży usytuowanych na niewielkiej polanie, stanowiących ostatnią osadę przed kulminacyjnym podejściem na przełęcz Renjo La. Wędrówka do Lumde jest umiarkowanie trudna, pozostawiając mnóstwo czasu na pochłonięcie nieziemskiego piękna doliny Bhote Koshi, gdzie wydaje się, że czas naprawdę stanął w miejscu. Na początek szlak wiedzie ryczącą rzeką Bhote Koshi, mijając spokojną wioskę Sherpa Taranga 4100 m, która była przedmiotem wielu legend o Yeti. Następna wioska to Marulung 4210 m, w której domy nadal mają dachy z płyt kamiennych. Małe gospodarstwa są ogrodzone murami z suchego kamienia, a jaki spokojnie pasą się na pastwiskach. Nawet w tych szybko zmieniających się czasach spokojna dolina Bhote Koshi prawie całkowicie zachowała swój pierwotny charakter. W Maralung opuszczasz dolinę z krótkim podejściem do miejsca docelowego – pastwisk Lumde 4368 m. Po raz kolejny nasze popołudnie powinno obejmować wycieczkę aklimatyzacyjną. Prawdopodobnie wybierzemy spacer do małego jeziora Renjo na wysokości około 4500 m. trek: 5 godzin / przewyższenie: 600 m Dzień 8. Dzień aklimatyzacyjny w Lumde 4368 m Przybycie do Lumde poprzedza tydzień wędrówki na naprawdę dużych wysokościach i skomplikowanym terenie. Czeka nas też i spanie na wysokościach, które nie schodzą poniżej 4700 m. Z tego powodu bieżący dzień jest kolejnym dniem poświęconym aklimatyzacji. Na papierze może to wydawać się zbyt ostrożne z naszej strony, ale nasze doświadczenie pokazało, że w praktyce takie podejście okazało się najbardziej sprzyjać ogólnemu sukcesowi trekkingu przez trzy przełęcze. Na dzisiejszy spacer aklimatyzacyjny polecamy wycieczkę na pastwisko Chhulung 4650 m we wspaniałej dolinie Bhote Koshi. Chhulung leży na skraju granicy wiecznego lodu, u zbiegu kilku lodowców. Widok na dolinę Chhulung z niezwykłymi wiszącymi lodowcami jest naprawdę niezapomniany. Tajemniczy szlak dalej prowadzi wzdłuż rzeki Bhote Koshi, ostatecznie aż do Tybetu przez lodowcową przełęcz Nangpa La 5716 m, której obecnie nawet tybetańscy handlarze ze swoimi karawanami jaków nie mogą już przemierzać. trek: 5 godzin / przewyższenie: 500 m Dzień 9. Lumde – Renjo La 5360 m – Gokyo 4790 m Dziś doświadczysz jednej z absolutnych atrakcji trekkingu pod Everest przez trzy przełęcze – Everest High Trail – przeprawy przez przełęcz Renjo La. W tym momencie będziesz optymalnie zaaklimatyzowany i dobrze przygotowany do tego etapu. Trekking z Lumde na przełęcz Renjo La jest długi i wymagający, stanowi jeden z najbardziej uciążliwych fragmentów całej trasy. Musimy pamiętać, aby spakować wystarczająco dużo do podręcznego plecaka, aby się napić i zapewnić sobie duży margines czasu na wejście, niezbędny jest wczesny start. Pod względem technicznym przełęcz Renjo La nie jest trudna, ale może stać się mało komfortowa przy złej pogodzie, szczególnie po opadach śniegu. Trek zaczynamy od mozolnego podejścia trawersami niekończącego się zbocza. Po przejściu przez Renjo Khola skracamy stromy grzbiet do pierwszego wysokiego plateau. Następny odcinek jest bardziej umiarkowany, prowadząc przez rozległe pastwiska jaków i małe jeziora na wyższe poziomy terenu. W końcu droga po raz kolejny staje się bardziej stroma, prowadząc do ukrytego górskiego jeziora Angladumba Tsho – gdzie charakter szlaku dramatycznie się zmienia. Teraz nadszedł czas, aby przeciąć strome urwisko z metamorficznej skały przez artystyczny system stopni – aż w końcu staniemy w bramie przełęczy Renjo La 5420 m z flagami modlitewnymi powiewającymi na wietrze. Widok zupełnie nowego świata na wschodzie zapiera dech w piersiach. Cudowny spektakl niezliczonych zamarzniętych 6-ścio i 7-mio tysięcznych szczytów wznoszących się na horyzoncie i górującej nad nimi, legendarnej trójcy ośmiotysięczników – Mt. Everest, Lhotse i Makalu. Daleko poniżej, nad brzegiem turkusowo-niebieskiego jeziora Dudh Pokhari, można już dostrzec nasz cel trwającego trekkingu – wioskę Gokyo i wcinający się za zabudowaniami, szary połysk jęzora lodowca Ngozumba – największego w Nepalu. I tak, po zasłużonym, krótkim odpoczynku, schodzimy w dół do Gokyo 4790 m. Najpierw wąską ścieżką przechodzimy przez skały, a następnie po piargach skrajem małego lodowca, aż do wyraźnej półki. Tutaj trasa ponownie skręca, podążając boczną moreną prosto w dół do brzegu jeziora Gokyo. Teraz, ze wznoszącym się przed nami Cho Oyu 8201 m, nie pozostało nam daleko do lodży, w której poczujemy się niewątpliwie zmęczeni, ale z towarzyszącym temu uczuciem niepomiernej satysfakcji. trek: 8 godzin / przewyższenie: 1100 m Dzień 10. Gokyo Ri 5483 m Wcześnie rano wespniemy się na jeden z najlepszych punktów widokowych w okolicach Mount Everestu – Gokyo Ri. Podejście powinno zająć około 2,5 godziny. Z Gokyo Ri 5483 m będziemy podziwiać panoramę zapierającą dech w piersiach – Mount Everest 8850 m, Lhotse 8516 m, Nuptse 7861 m, Pumori 7161 m, Island Peak 6189 m, pokryte złotym odcieniem wschodzącego słońca. Po osiągnięciu sporej wysokości schodzimy do Gokyo do naszej lodży na śniadanie. Pozostałą część dnia spędzamy na odpoczynku. Jeśli pogoda poranka pokrzyżowała nam plany uniemożliwiając podziwianie panoramy uznawanej przez wielu trekkersów za jedną z najpiękniejszych na świecie to możemy powtórzyć próbę i wejść na punkt Gokyo Ri na zachód słońca. trek: 4 godziny / przewyższenie: 700 m Dzień 11. Dragnag 4700 m Po męczących i spektakularnych dwóch dniach trekkingu, przeprawie przez Renjo La, podejściu na Gokyo Ri, ten dzień można potraktować jako rest’owy. Nie dość, że ma krótszy czas przejścia, to jeszcze będzie nam dane spać nieco niżej, by zregenerować zasoby energetyczne przed jutrzejszą przeprawą przez Cho La 5420 m, drugą z trzech przełęczy naszej trasy. Z Gokyo zaczynamy od delikatnego podejścia wzdłuż dwóch turkusowo-niebieskich jezior – Gokyo Tsho 4734 m i Taboche Tsho 4728 m. Wychodząc z doliny, docieramy do znacznie mniejszego jeziora Langpungu Tsho. To tu szlak na Cho La skręca na zachód, a my przeskakujemy boczną morenę rozległego lodowca Ngozumba. Następnie podążamy łatwo dostrzegalną, pofalowaną ścieżką wzdłuż wypełnionego skałami lodowcowego strumienia. Mijając kilka małych jezior polodowcowych, których wymiary mogą się znacznie różnić w różnych porach roku, idziemy aż do wschodniego brzegu lodowca. Tutaj przecinamy morenę boczną. Po chwili zobaczymy lodże w Dragnag 4700 m. trek: 4 godziny / przewyższenie: 250 m Dzień 12. Dragnag – Cho La 5420 m – Dzonghla 4830 m To będzie najdłuższy, najgorszy, a zarazem najlepszy 😉 dzień całej wyprawy. Nad ranem w pokoju naszej lodży będzie ok. 8 stopni, a na zewnątrz ziiiimno. Wyruszymy w ciemność. Do przełęczy jest ok marszu, a na miejscu musimy być nie później niż o godzinie Później słońce roztapia lód wiążący skały i wzrasta ryzyko spadających kamieni. Za to na szczycie przełęczy czeka na nas uczucie „osiągnięcia” czegoś szczególnego! Zejście również nie należy do banałów. Dzisiejsza wędrówka zajmie nam około ośmiu godzin. Przebrnięcie przez zlodowaconą przełęcz Cho La jest tą drugą absolutną atrakcją naszej wyprawy i samego Everest High Trail. Chociaż wspinaczka z Dragnag do Cho La nie jest tak trudna, jak poprzednia do Renjo La, to i tak nie można jej zlekceważyć. Podobnie jak przełęcz Renjo, Cho La nie stanowi wielkiego wyzwania pod względem technicznym, ale każda zmiana warunków pogodowych, szczególnie podczas opadów śniegu podwaja powagę wyzwania. W przypadku pojawienia się pokrywy lodowej bywa, że niezbędne staje się założenie raków. Będziemy o tym wiedzieli zawczasu podczas pobytu w Dragnag, gdzie można bez trudu wypożyczyć raki w razie potrzeby. Pierwszy odcinek dzisiejszego wejścia prowadzi górskim strumieniem i pastwiskami, aż opuścimy dno doliny stromym zboczem moreny. Następnie przechodzimy łagodnym terenem, po którym spiętrza się decydujące podejście po stromym, skalistym terenie. Szeroki grzbiet przełęczy Cho La 5420 m, ozdobiony kolorowymi flagami modlitewnymi, nie oferuje wspaniałej panoramy pamiętanej z Renjo La, ale szczególnie uderzająca jest odziana w lód piramida pobliskiego Lobuche East 6119 m. Stojąc tam, pośród świata wiecznego lodu, namacalnie poczujesz smak wyprawy i przygody mając przed sobą poziomy trawers lodowca. Po zejściu z lodowca nawigujemy przez strome wypolerowane płyty skalne. Z każdym krokiem widoki stają się bardziej niezwykłe. Ama Dablam 6814 m przedstawia się jak spiczasta piramida, podczas gdy północna ściana Cholatse 6335 m wznosi się pionowo za jeziorem Chola Thso. Ciesz się wędrówką przez tę niezwykłą krainę czarów, która ostatecznie dzisiaj zabierze Cię przez rozległe pastwiska do miejsca docelowego Dzonglha 4830 m. trek: 8 godzin / przewyższenie: 750 m Dzień 13. Lobuche 4910 m Dzisiejszy trekking zabierze nas naprawdę do królestwa Mt. Everestu. Miejsce docelowe to mała osada Lobuche. Będzie bazą wypadową na wejście na Kala Patthar, szczyt słynący z panoramy obozu bazowego pod Everestem – Everest Base Camp. Umiarkowany trekking zaczynamy od Dzonglha, przemierzamy rozległe zbocza nad wielkim jeziorem Chola Tsho. Północna ściana Cholatse, wznosząca się ku niebu za jeziorem, jest absolutnie niepowtarzalnym widokiem. Niedługo dostrzeżemy osławiony szlak Everest Base Camp Trail, który wije się z doliny Imja Khola na południu. Powyżej Dughli nasza ścieżka ostro skręca na północ i zabiera nas umiarkowanym nachyleniem w kierunku terminalnej moreny potężnego lodowca Khumbu. Dołączamy do głównego everestowskiego szlaku, którym podążamy wzdłuż lodowca w stosunkowo płaskim terenie. Sceneria zwala z nóg, przed sobą mamy Nuptse 7861 m i pięknie ukształtowaną piramidę Pumori 7165 m (poprawnie Pumo Ri 😉 ) – przez nas uważaną za jedną z najpiękniejszych gór świata. Wkrótce zobaczysz zabudowania Lobuche 4910 m, w których spędzimy następne dwa dni. Lobuche to baza wypadowa wspinaczki na prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalną atrakcję każdej z trekkingowych wypraw pod Everest – Kala Patthar 5643 m. trek: 5 godzin / przewyższenie: 250 m Dzień 14. Lobuche – Gorak Shep 5140 m – Kala Pattar 5643 m Dziś po raz pierwszy na wyprawie zdobędziemy nie 5-tysięczną przełęcz a szczyt. Kala Patthar 5643 m to jeden z naszych głównych podbojów tej wyprawy trekkingowej. Najczęściej podawaną wysokością szczytu, do której znaczna część górołazów się przyzwyczaiła to 5545 m albo 5550 m. Jednak 6 grudnia 2006 roku dokonano bardzo wielu nowych pomiarów i ustalono nową, dokładną wysokość Kala Pattar, minęło jednak sporo czasu zanim się przyjęła. Zaczynając od Lobuche i czując się doskonale zaaklimatyzowanym, ta wędrówka na szczyt będzie bardzo łatwa do pokonania. Na początek dość równy szlak wiedzie przez potężny lodowiec Khumbu przez naprawdę majestatyczny górski krajobraz. Tym bardziej niezwykły jest widok szklanego budynku w kształcie piramidy, zawierającego międzynarodowe Wysokościowe Centrum Badań Naukowych. Niedługo potem przetniemy charakterystyczny grzebień 5110 m lodowca Changri Nup, który na mapie jest wymieniony jako „przełęcz” Lobuche 5110 m – choć termin ten jest być może przesadą. Po przekroczeniu przytłoczonego skałami lodowca dochodzimy do małej osady Gorak Shep 5140 m, gdzie szlak rozchodzi się na dwie części. Główna ścieżka prowadzi bezpośrednio do Everest Base Camp 5364 m a czas przejścia to 2 godziny. Wybieramy drugą odnogę i stopniowo narastającym nachyleniem, aż do czasu gdy szlak stanie się naprawdę stromy i przeprowadzi nas przez głazy skalne wdrapujemy się na Kala Pattar 5643 m. Widok z góry, zwłaszcza na Mt. Everest 8850 m i Nuptse 7861 m przewyższą wszystko, co do tej pory widziałeś. Nie spiesz się i ciesz się tym wspaniałym widokiem – jesteśmy teraz dosłownie u szczytu naszej wyprawy. Wracamy do Lobuche. trek: 8 godzin / przewyższenie: 750 m Dzień 15. Lobuche – Pangboche 3930 m / Lobuche Stąd już wszystko w dół, no może prawie wszystko 😉 . Mamy bowiem dwie opcje zejścia. Albo Everest High Trail zabierze nas na klasyczny szlak pod Everest – Everest Base Camp Trail, albo pozwalając Ci zebrać mnóstwo nowych wrażeń. Zaczynasz w Lobuche, kierując się na południe; w Dughli decydujesz się na bezpośrednie zejście do Pheriche (4240 m), do którego dotrzesz w zaskakująco krótkim czasie: zejście z góry i optymalne zaaklimatyzowanie się sprawią, że poczujesz prawdziwy krok. Po przejściu małej przełęczy (Przełęcz Pheriche, 4270 m), podążasz trasą wzdłuż dość długiego, ale łatwego odcinka wzdłuż brzegów spienionej rzeki Imja Khola, aż do miejsca docelowego: dużej wioski Sherpa Pangboche (3930 m) . Nadal masz czas na zwiedzanie starożytnego klasztoru Pangboche Gompa, położonego kilka minut spacerem nad wioską – którego mnisi są po raz kolejny strażnikami rzekomej skóry głowy Yeti. trek: 6 godzin / przewyższenie: 250 m Opcjonalnie: Powinniśmy wybrać czy odwiedzić bazę pod Everestem czy podążać szlakiem w kierunku trzeciej przełęczy Kongma La 5535 m wtedy te dwa dni, które przeznaczamy na Everest Base Camp oraz Kala Pattar przeznaczamy na przejście przełęczy Kongma La trasą przez Lobuche – Kongma La – Chhukung – Dingboche. Dzień 16. Dingboche 4410 m Ścieżka, którą będziemy dziś podążać prowadzi do wioski Dingboche, miejsca skąd wyruszają wyprawy pragnące zdobyć sześciotysięczny Island Peak. Przez cały dzień towarzyszyć nam będzie widok monumentalnego Ama Dablam – olbrzymiej piramidy skał i lodu. Zobaczymy również południową ścianę Lhotse, na której w 1989r. zginął Jurek Kukuczka. Dzień 17. Tengboche 3860 m Pośród buddyjskich czortenów ruszamy w stronę wsi Tengboche. Malowniczo położona w dolinie rzeki Imja Khola. W mijanych po drodze wsiach, jak i w samym Tengboche znajdują się wiekowe klasztory. Dzień 18. Namcze Bazar 3440 m Pośród lasów rododendronowych wrócimy do magicznego Namcze Bazar. To już przedostatni dzień naszej wędrówki. Nocleg w lodge. Dzień 19. Lukla 2840 m Dzisiejszą trasę znamy już z pierwszego dnia naszego trekkingu. Wieczorem będziemy świętować udaną wędrówkę wraz z Szerpami. Dzień 20. Katmandu Rano wylecimy do Katmandu. To koniec naszej przygody w rejonie Khumbu, ale nie koniec atrakcji. Cały dzień poświęcimy na dalsze zwiedzanie miasta. Ostatni dzień w stolicy i ostatni wspólny wieczór w Nepalu zwieńczy wieczorna kolacja z tanecznym pokazem w wyjątkowym miejscu… Wąskie alejki Thamelu i targi uliczne pozwolą poczuć wyjątkową atmosferę stolicy Nepalu. Wszystko z myślą o górach, wyprawach, trekkerach i alpinistach. Przekonamy się również, że nocne życie w Katmandu jest bardzo intensywne. Dzień 21. Wylot do Polski. Przejazd na lotnisko w Kathmandu i przelot do kraju. Dzień 22. Przylot do kraju. Opcjonalnie: Pogoda w rejonie Lukli bywa kapryśna, dlatego istnieje prawdopodobieństwo, że na lot będziemy musieli czekać, takie przypadki nierzadko miały miejsce już w Lukli choć nam się nie przydarzyły. W związku z tym można założyć dodatkowy dzień-dwa rezerwy. Gdyby udało się powrócić do Kathmandu bez opóźnień istnieje możliwość zorganizowania na zaoszczędzonym czasie raftingu, safari na słoniach w dżungli Parku Narodowego Chitwan, bądź innych atrakcji.
mount everest widok z samolotu